Dzień drugi

Dzień drugi zaczynamy od przejażdżki po okolicy. Niestety nie udaje nam się rano spotkać żadnych żubrów. Postanawiamy zatem pofotografować srogdą białowieską zimę. Dla mnie, mieszkańca polskiego bieguna ciepła – Wrocławia, taka zima to coś pięknego.

W pewnym momencie czuję, że coś się na nas patrzy. Obracam się, a w jednym z pobliskich gospodarstw siedzi mała czarna, napuszona kulka z wielkimi, zielonymi ślepiami i wbija w nas swój przenikliwy wzrok.

Kociak okazuje się idealnym modelem do zdjęć. Po chwili dołącza do niego drugi i razem wdzięcznie pozują przed obiektywem.

Nie przyjechaliśmy jednak na zdjęcia kotów do Puszczy. Wsiadamy do auta i ruszamy w poszukiwaniu naszych największych ssaków.

Planując wyprawę zastanawiałem się, czy uda mi się sfotografować żubry w kontrze. Już od dawna chodziły mi po głowie kadry ciemnych sylwetek z buchającą parą wydobywającą się z nozdrzy. Pytanie, w jaki sposób zrobić takie zdjęcie? Okazuje się, że aby zrealizować plan, który sobie zamierzyłem, musi być spełniony szereg warunków. Pogoda jest tu podstawowym czynnikiem. Wiadomo, słońce ma być nisko nad horyzontem – albo tuż po wschodzie, albo tuż przed zachodem. Dodatkowo musi być bardzo zimno z jednocześnie dużą wilgotnością. Tylko wtedy zobaczymy parę przypominającą ognisty smoczy podmuch.

Jakby tego było mało, to równie istotne jest, aby nasze żubry, w słonecznej i mroźnej pogodzie, stały także w odpowiednim miejscu. Nie może być bowiem za nimi wysokiej ściany lasu, bo zanim słońce przybierze czerwone barwy i osiągnie odpowiednio niski pułap, zajdzie wcześniej za drzewa. Żubry pogrążą się w cieniu, a my wrócimy do domu z pustymi kartami. W tle nie może być także dalekiej pustej przestrzeni. Na tle nieba para będzie praktycznie niewidoczna. Najlepsze będą niskie drzewa. Na tyle niskie, aby nie zasłoniły słońca, lecz jednocześnie na tyle wysokie, aby przewyższały żubra.

Bardzo długo jeździliśmy w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca. W końcu udało się znaleźć takie, które idealnie odpowiadało naszym potrzebom. Do zachodu zostały jeszcze ok. 3 godziny, więc mieliśmy sporo czasu, aby powoli podczołgać się do żubrów.

Kroczek za kroczkiem powoli zbliżaliśmy się do nich. W pewnym momencie doszło do przepychanki pomiędzy dwoma samcami. Niestety odległość była jeszcze spora, ale dokument udało się zrobić.

I tak, po ponad 2 godzinach byliśmy już w odpowiedniej odległości. Dzięki temu, że podczołgiwaliśmy się bardzo powoli, robiąc co chwilę przerwy, żubry całkowicie nas ignorowały. Słońce zaczęło zniżać się do horyzontu, a karty w aparacie coraz szybciej zapełniać…

W miarę upływu czasu, słońce zbliżyło się do horyzontu, podświetlając żubry miękkim, ciepłym światłem. Trafiliśmy na wymarzone warunki. Mój plan na tą wyprawę – żubry w kontrze, przy pewnej dawce szczęścia, został zrealizowany! 🙂

Trzeba pamiętać, że nadal było bardzo zimno, poniżej -20 stopni. Wszystko mi odmarzało, jednak czego nie robi się dla wyczekanych zdjęć. Raz na jakiś czas musiałem zmieniać palec naciskający spust migawki, bo po paru minutach traciłem w nim czucie i nie byłem w stanie wyczuć jakiegokolwiek przycisku 😉 Nie zważając na te drobne niedogodności fotografowałem dalej nie mogąc się napatrzeć na te piękne zwierzęta.

Po kilkunastu minutach zaszło słońce. Żubry odeszły na spoczynek i nadszedł czas powrotu do chatki. Spróbowałem wstać, ale nie byłem w stanie ruszyć nogami. Pochłonięty fotografowaniem, nie ruszałem w ogóle nogami i to był błąd. Te z zimna odmówiły mi posłuszeństwa. Przywrócenie krążenia zajęło mi parę dobrych minut, ale w końcu wszystko wróciło do normy.

Zadowoleni, z kartami pełnymi zdjęć wróciliśmy do chatki na obiad i gorącą herbatę. Taka herbata po całym dniu na mrozie to jedno z najlepszych rzeczy, które może człowieka spotkać 🙂

Wieczorem zobaczyliśmy, że zrobiło się wilgotno, krajobraz zasnuł się delikatnymi mgłami, a na drzewach zaczęła pojawiać się szadź. To dobrze zwiastowało przed kolejnym i ostatnim dniem naszej zimowej wyprawy…